7 listopada 2015

Plan Piskorzowic, historia wsi


Piskorzowice

Ze zbiorów Edgara Güttlera

"Piskorzowice to były wrota piekieł, masowy grób 11 kompanii."
Piękne widoki wiosną, mnóstwo kwitnących drzew owocowych i krzewów, małe
zarośnięte pagórki i jedyny zachowany dom, robią niesamowite wrażenie. Tak
dziś wyglądają Piskorzowice... Wbrew przypuszczeniom, nie była to wcale taka
mała wieś. Przed wojną znajdowała się tutaj szkoła, niewielki zajazd i
mieszkało około 200 osób pracujących głównie na roli. Przedwojenny średzki
regionalista Rudolf Smolla w swoim piśmie pt. "Heimatblater fur den Kr.
Neumarkt", w numerze z 1924 roku pisze, że osiedle ma słowiański rodowód a
jego nazwa wywodzi się od polskiego słowa "piskorz". Pierwsza wzmianka o
miejscowości "Piscoruice" pochodzi już z 1217 roku, a kolejna napisana ponad
sto lat później, w 1326 roku informuje nas, że "Piscorowicz" zostają nabyte
przez rycerza Guntera von Lukowa. Piskorzowice są często potem wymieniane w
licznych dokumentach, gdzie podaje się kolejnych właścicieli i ceny, które
zapłacili za miejscowość. Ciekawe wiadomości przynosi nam dokument z 1786
roku, w którym możemy przeczytać o tym, że w "Peiskerwitz" znajdowała się
szkoła, gospoda i mieszkało 17 gospodarzy. W XVIII wieku była to średniej
wielkości wieś. Piskorzowice bez większych zmian rozwijały się aż do lat 40.
XX wieku. Dorobek kilkunastu pokoleń zniszczyła jedna noc z 29 na 30
stycznia 1945 roku. Wioska w grudniu 1944 roku stała się ważnym punktem
strategicznym wojsk niemieckich. Jej położenie (zaledwie 200 metrów od rzeki
Odry) przyczyniło się do tego, że miejscowość została włączona w pas obrony
o nazwie "Oder-Breslau", z którym Niemcy żywili nadzieje powstrzymania
radzieckiego marszu na Berlin. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że
jeżeli linia Odry zostanie przełamana, nic już nie powstrzyma "czerwonej
zarazy przed zalaniem Rzeszy" - jak podawała goebbelsowska propaganda. Aby
ostatecznie zamknąć pierścień wokół Twierdzy Wrocław Armia Czerwona musiała
zdobyć ten przysiółek i wyprzeć całkowicie oddziały niemieckie w kierunku
miasta. Pierwsze natarcie, z marszu, nie powiodło się i żołnierze radzieccy
ze znacznymi stratami musieli się cofnąć na prawy brzeg Odry. Drugi atak,
powtórzony kilkanaście godzin później (29 stycznia) zdołał uchwycić
przyczółek na drugim brzegu rzeki. Prawie całkowicie wycięty został broniący
się tutaj batalion SS "Speckman". Dowództwo niemieckie, przeczuwając
ostateczną klęskę wysłało broniącym się najbardziej elitarny pułk SS
"Besslein". Tak swoje walki w Piskorzowicach wspomina jeden z esesmanów
Georg Haas, który w latach 70. wydał książkę pt. "Płomienie nad Odrą": Na
skutek naszego silnego obstrzału natarcie radzieckie zaczęło się załamywać,
byliśmy już prawie we wiosce i myśleliśmy, że idziemy dobić "Iwana", kiedy
nagle zza budynków wyjechały przeklęte czołgi Stalina, wybuchła potworna
panika, byliśmy wprost dziesiątkowani. (...) Następnie żołnierz opisuje
odwrót swojej kompani w stronę Wrocławia, ciężkie walki w lasach Piskorzowic
i "morze krwi", jakie zostało tam przelane. Autor pisze również, że wszędzie
było czerwono od krwi i wybuchów (...). Piskorzowice to były wrota piekieł,
masowy grób 11 kompanii. (...). Ze 123 ludzi należących do tej kompanii,
wchodzącej w skład pułku "Besselein", zdolnych do dalszej walki przetrwało
23. Niemcy w trakcie desperacji przerzucili w to miejsce jeszcze cały
oddział Volkssturmu, słabo wyszkolony i uzbrojony. W niedługim czasie został
on praktycznie zmiażdżony. Niemieckie niedobitki przedostały się do
oblężonego Wrocławia, gdzie wzmocnione przez nowych ludzi brały udział w
obronie Twierdzy. Bitwa, a zwłaszcza jej finał, była wielkim sukcesem wojsk
radzieckich. Został złamany jeden z najsilniejszych punktów oporu armii
niemieckiej. Nie jest znana dokładna liczba poległych, ale musiała być
znaczna, skoro jeszcze wiele lat po wojnie można było natrafić tutaj na
ludzkie szczątki. Do dzisiaj natura nie zdołała zatrzeć śladów tamtych
zażartych walk. Prawie wszędzie w okolicy Piskorzowic można natknąć się na
liczne okopy, transzeje i leje po pociskach artyleryjskich oraz granatach
moździerzowych. A przy odrobinie szczęścia można natrafić na łuskę, odłamek
lub zniszczoną maskę przeciwgazową. Alfred Dziak, jeden z pierwszych
osadników w Pisarzowicach, w wiosce położonej zaledwie 1,5 km od opisywanej
miejscowości, wiele lat przepracował na naszej średzkiej ziemi i wiele
pamięta z tamtych trudnych czasów. A tak wspomina swój pierwszy pobyt w
Piskorzowicach w 1947 roku: - Byłem wtedy młodym chłopakiem. zatrudniłem się
przy wycince drzew. W Piskorzowicach było mnóstwo starych dębów, mocno
uszkodzonych przez działania wojenne. Wszystkie drzewa wycinaliśmy wtedy
ręcznie, piłą "moja-twoja". Odgarniając liście wokół następnego drzewa,
które mieliśmy wyciąć, moja ręka natrafiła na jakiś twardy przedmiot.
Wyrwałem go z podłoża. Był to skorodowany hełm niemiecki, z którego wypadła
ludzka czaszka. Po chwili zauważyłem, że pod ściółką znajduje się kompletny
szkielet żołnierza. Był na nim pas, ładownice, manierka, nawet karabin,
który po przeładowaniu jeszcze działał. Był to okres po zdaniu broni, więc
wyrzuciłem go do pobliskiego stawu... Od pana Alfreda dowiedziałem się
również, że w Pisarzowicach mieszka jeszcze jeden człowiek, który może znać
więcej szczegółów na temat wspomnianych walk, ponieważ przymusowo pracował w
tej miejscowości od 1943 roku. Pan Jan - mój kolejny rozmówca - przedstawił
mi swoją relację z pobytu w Piskorzowicach: - W Pisarzowicach mieszkam od
1943 roku. Dostałem się tutaj jako przymusowy robotnik. W trakcie samej
bitwy nie było mnie w tej miejscowości. Zostałem wywieziony wraz z innymi w
głąb Rzeszy. Wróciłem tutaj dopiero w maju 1945 roku. Chciałem zamieszkać w
tej wsi. Chodziłem wtedy na spacery do Piskorzowic. Wioska praktycznie nie
istniała, wszędzie unosił się nieznośny fetor i na każdym kroku leżały ciała
poległych żołnierzy. W trakcie jednego ze spacerów natknąłem się na spaloną
stodołę. Musiała być czymś w rodzaju szpitala polowego. W środku znajdowało
się około 10 zwęglonych trupów niemieckich żołnierzy. Wszędzie leżały hełmy,
puszki na maski gazowe, manierki i broń, a z pobliskich drzew sterczały
tylko kikuty... Natomiast żadne źródła nie informują o żołnierzach
słowackich, walczących po stronie niemieckiej. Pan Jan otrzymał w latach 60.
list ze Słowacji z prośbą żony o informację na temat poległego tutaj jej
męża, żołnierza słowackiego. Piskorzowice były miejscowością najbardziej
zniszczoną w skali powiatu średzkiego i nie zdołały się już podnieść z ruin.
Jak widać historia wsi jest bardzo burzliwa i skłania do refleksji o
przemijaniu wszystkiego. Choć nie ma tej wsi na prawie żadnej mapie, nie należy
skazywać jej na zapomnienie.

Paweł Duma


http://dolny-slask.org.pl/503627,Dzieje_Piskorzowic.html